Zabawa, która naprawdę działa. O terapii, w której figurki, klocki i dinozaury mają sens.

Zdarza się, że rodzice wychodzą z gabinetu po pierwszej sesji terapii przez zabawę i pytają: „To wszystko? Serio? Przecież to była zwykła zabawa. Ja się też tak z nim bawię w domu. Po co do tego terapeuta?”. I ja to absolutnie rozumiem. Naprawdę. Z zewnątrz wygląda to banalnie. Dziecko coś rysuje, układa figurki, , grzebie w piasku kinetycznym, lepi z plasteliny. Terapeuta kiwa głową, coś tam powie, coś doda – i tyle. Ani testów, ani rozmów o dzieciństwie, ani specjalnych ćwiczeń. Zero „konkretów”.

A jednak to, co dzieje się w tym „bawieniu się”, to często dużo więcej niż w najbardziej ambitnej rozmowie z dorosłym. Szczególnie wtedy, gdy mamy do czynienia z dzieckiem po traumie, z trudnościami w regulacji emocji, z ciałem i układem nerwowym, które nie ufają nikomu i niczemu. I nie ma znaczenia, czy ta trauma była „wielka” i widoczna z kosmosu, czy „mała”, niezauważona przez otoczenie. Dla dziecka była duża. I teraz nie potrzebuje wykładów ani moralizowania – tylko bezpiecznej przestrzeni, gdzie może się po prostu wyrazić. Czasem przez rysunek. Czasem przez potwora z gliny. A czasem przez to, że po raz dwudziesty z rzędu „ratuje” misia z wieży, która się wali.

I nie – to nie jest „zwykła zabawa”. To jest metoda. Sprawdzona, przebadana, sensowna. Tylko po prostu wygląda inaczej, niż wielu dorosłych się tego spodziewa.

Czym jest terapia przez zabawę i czym różni się od zwykłej zabawy w domu?

Zasadnicza różnica jest taka, że w gabinecie to nie jest zabawa „dla zabicia czasu” ani „bo dziecko to lubi”. Terapia przez zabawę ma swoją strukturę, swoje cele i swoje tempo. To nie znaczy, że terapeuta siedzi z zegarkiem i checklistą, ale wszystko, co się dzieje – ma znaczenie. Co wybiera dziecko. Jak się bawi. Jak kończy zabawę. Czy powtarza te same scenariusze. Czy coś omija. Czy pozwala dorosłemu wejść w swoją opowieść. I najważniejsze – co się z nim dzieje, kiedy emocje biorą górę. Bo to, że eskalują – jest pewne.

W domu, nawet jeśli bawimy się świadomie i z sercem, zawsze jesteśmy kimś więcej niż tylko towarzyszem zabawy. Jesteśmy też mamą, tatą, opiekunem, czasem kucharzem, czasem policjantem. Mamy swoją historię z dzieckiem, swoje emocje, swoją cierpliwość – i swoje oczekiwania. Terapeuta tego bagażu nie wnosi. I dzięki temu może zobaczyć, co naprawdę pokazuje dziecko, bez potrzeby szybkiego reagowania, moralizowania, tłumaczenia czy naprawiania.

To ogromna różnica. Bo czasem to, co dla rodzica wygląda jak „dziwna” zabawa, w której dziecko ciągle zabija, niszczy, krzyczy albo się chowa – jest właśnie tym, co trzeba przeżyć, żeby iść dalej.

Zabawa w terapii traumy czyli po co te figurki, plastelina i piasek

Dzieci po trudnych doświadczeniach rzadko kiedy przychodzą i mówią: „Proszę pani, chciałbym opowiedzieć o przemocy, której doświadczyłem” albo „Czuję się stale napięty, bo mój układ nerwowy nie ogarnia stresu”. One nie mają do tego ani narzędzi, ani języka. Czasem nawet nie mają świadomości, że to, co przeżywają, to efekt traumy. Zamiast tego – „przypadkiem” zawsze wybierają figurki, które coś ukrywają, budują mury, bawią się śmiercią, rozstaniem albo wybuchami. Zamiast rozmawiać o emocjach, rozłupują plastelinowe serca albo zasypują misia piaskiem.

I nie – to nie jest przypadek.

Zabawa pozwala dziecku dotknąć tego, czego nie da się jeszcze ubrać w słowa. Używa bezpiecznych symboli i dystansu – figurka to nie ja, ale to ja decyduję, co się z nią stanie. Piasek to nie moje emocje, ale mogę go przesypywać, zakopywać, wyciągać i porządkować. Plastelina to nie mój ból, ale mogę go uformować, rozgnieść albo ulepić od nowa.

Dzięki temu dziecko może wejść w kontakt z trudnymi przeżyciami bez zalewu emocjonalnego, bez retraumatyzacji, w tempie, które jest dla niego bezpieczne. A terapeuta – uważny, obecny i przeszkolony – wie, kiedy wejść do tej opowieści, kiedy tylko towarzyszyć, a kiedy zaproponować inny kierunek.

Przykład z życia: pięciolatek zafiksowany na dinozaurach. Totalna pasja – nic w tym dziwnego. Ale problem w tym, że w każdej wymyślonej historii dinozaury robiły tylko jedno: walczyły. Zawsze. Bez wyjątku. Niezależnie od tego, czy były rodziną, paczką kolegów, sąsiadami czy przypadkowymi przechodniami – kończyło się na walce. Tylko forma była różna: zębami, ogonami, rykiem. Nie dało się wejść w żaden inny scenariusz. Bo jego układ nerwowy nie znał innych zakończeń – znał tylko napięcie i rozładowanie przez atak.

Nie da się „wyciszyć” takiego dziecka przez rozmowę o uczuciach. Trzeba wejść z nim w ten świat dinozaurów – i krok po kroku budować inne zakończenia. Czasem po dziesięciu walkach da się przemycić moment współpracy. Czasem jeden dinozaur zamiast walczyć – ucieknie. A innym razem nagle „nie chce już walczyć, ale nie wie, jak przestać”. I to właśnie wtedy robi się miejsce na prawdziwą zmianę.

Z zewnątrz to wygląda jak zabawa. Ale od środka to może być jedyny sposób, żeby w ogóle ruszyć coś, co do tej pory było zamrożone, wyparte albo zbyt trudne, żeby wypowiedzieć to na głos.

I tak – czasem trzeba się pobawić dwadzieścia razy w to samo. Ale jeśli dziecko po raz dwudziesty powtarza ten sam scenariusz, to znaczy, że właśnie tam toczy się jego historia. A my nie jesteśmy od tego, żeby go z tej historii na siłę wyciągać – tylko żeby w niej z nim być. Dopóki nie będzie gotowe napisać nowej.

„Ale w domu też się bawimy…” – dlaczego to nie to samo?

To prawda. Wiele rodzin bawi się ze swoimi dziećmi w sposób uważny, wspierający, pełen ciepła. I bardzo dobrze! Ale to nadal nie jest to samo, co sesja terapeutyczna. Bo w terapii nie chodzi tylko o bycie razem i budowanie relacji. Chodzi też o przyjęcie tych wszystkich kawałków, których czasem nie sposób przyjąć w domu – tej całej agresji, bezradności, lęku, który rozlewa się po podłodze i nie wiadomo, co z nim zrobić.

Terapeuta nie tylko „jest” z dzieckiem, ale też wie, jak regulować emocje, zanim się rozleją, jak dać dziecku poczucie wpływu, kiedy ono nie czuje się gotowe mówić, i jak nie wpaść w pułapkę „naprawiania” na siłę. To nie są czary – to kompetencje. I doświadczenie. I godziny szkoleń, superwizji, refleksji.

Regulacja emocji to nie instrukcja obsługi

Wielu dorosłych – z najlepszą intencją – próbuje dzieci „nauczyć” panowania nad emocjami. Padają wtedy teksty w stylu: „Oddychaj głęboko”, „Policz do dziesięciu”, „Uspokój się, nic się nie dzieje”. Problem w tym, że dla dziecka w silnym pobudzeniu to brzmi mniej więcej tak, jakby ktoś próbował przemawiać do płonącego domu megafonem: „Spokojnie, nie panikuj, to tylko ogień”. Tyle że dziecko już płonie – i nie potrzebuje instrukcji, tylko kogoś, kto będzie z nim, zanim samodzielnie nauczy się ten ogień gasić.

Regulacja emocji to nie zestaw technik. To umiejętność, która rozwija się w relacji – kiedy ktoś dorosły potrafi pomieścić emocje dziecka, nie ucieka, nie zawstydza, nie przeraża się. W terapii przez zabawę właśnie to robimy: nie uczymy „co robić, gdy jesteś zły”, tylko jesteśmy przy dziecku, kiedy złość się pojawia – i pokazujemy, że da się przez nią przejść, bez wybuchu i bez kary.  

Wróćmy do naszego pięciolatka z dinozaurami. Jego świat to świat wiecznego starcia – napięcie–atak–zniszczenie. Innego scenariusza nie zna. Jego układ nerwowy reaguje błyskawicznie – jeszcze zanim zdąży poczuć smutek, frustrację czy lęk, już pojawia się walka. Dinozaur atakuje, zanim zostanie zaatakowany. Na wszelki wypadek. 

Zamiast mówić mu: „Nie baw się tak agresywnie”, terapeuta wchodzi w tę zabawę – nie po to, żeby ją podkręcać, ale żeby w niej wytrwać. Przetrzymać to napięcie razem z dzieckiem. A kiedy poziom alarmu trochę spadnie – zaproponować coś nowego. Może ten jeden dinozaur nie chce walczyć, tylko znaleźć jajo? Może któryś się zgubił i zamiast ataku – potrzebuje pomocy? 

To nie dzieje się od razu. Ale krok po kroku dziecko zaczyna doświadczać czegoś, czego wcześniej nie znało: że można być w napięciu i nie wybuchnąć. Że są różne emocje – nie tylko złość. I że są różne reakcje – nie tylko atak.

To właśnie jest regulacja. Nie wykuta na blachę technika, tylko powoli budowana droga w ciele i relacji. I to jest powód, dla którego czasem lepiej zbudować z dzieckiem świat z piasku niż kazać mu „wziąć się w garść”.

TraumaPlay™ czyli jak wygląda „ta zabawa”, kiedy naprawdę zaczyna działać

Dla porządku: TraumaPlay™ to nie jest jakaś modna nowinka z Instagrama. To konkretny, dobrze przemyślany i oparty na badaniach model pracy terapeutycznej z dziećmi, które doświadczyły traumy. Stworzony przez Paris Goodyear-Brown, wykorzystywany na całym świecie, także w pracy z dziećmi po przemocy, zaniedbaniu, adopcji, utracie, rozstaniu rodziców czy w rodzinach zastępczych. I tak, opiera się na zabawie – ale nie byle jakiej, tylko prowadzonej z głową, w oparciu o konkretne etapy (czyli moduły).

Nazwy poszczególnych modułów mogą brzmieć dość technicznie albo niezbyt intuicyjnie – i nic dziwnego, bo to adaptacja anglojęzycznego programu, który w polskim przekładzie trochę traci na „miękkości”. Ale za każdą z tych nazw stoi bardzo konkretna robota: budowanie bezpieczeństwa, regulacja emocji, praca nad relacją, przechowywanie trudnych wspomnień, domykanie historii. Poniżej kilka słów o tym, jak to wygląda w praktyce – co właściwie robimy w tej „zabawie”, za którą ktoś płaci, i dlaczego to ma sens.

  1. Zwiększanie poczucia bezpieczeństwa. Zanim zaczniemy jakiekolwiek „grzebanie” przy trudnych tematach, dziecko musi poczuć, że jest bezpieczne. A to nie jest kwestia jednego „dzień dobry” i pudełka klocków. Budujemy rutynę, przewidywalność, rytuały. Stały układ sali, te same zabawki, podobny początek i zakończenie sesji. To są rzeczy, które dla dorosłego mogą być niewidoczne – a dla dziecka po przejściach są kluczowe.
  2. Wzmacnianie więzi. Nie chodzi tylko o więź z terapeutą. Czasem trzeba pomóc dziecku zbudować (albo odbudować) relację z kimś bliskim – rodzicem, opiekunem. Albo przynajmniej przetestować, czy ta relacja w ogóle jeszcze daje się naprawić. Robimy to przez zabawy w parze, wspólne zadania, ale też przez scenki, w których można symbolicznie naprawić to, co się rozpadło.
  3. Wyjaśnienie mechanizmu reakcji stresowej. Dzieci często nie wiedzą, co się z nimi dzieje, kiedy nagle zalewa je złość, strach albo „nic” (czytaj: zamrożenie). Uczymy je, jak działa układ nerwowy, czym jest reakcja „walcz – uciekaj – zastygnij” i że to, co się z nimi dzieje, ma sens. Nie są „trudne” ani „zepsute” – tylko ich mózg robi, co może, żeby je chronić. Tyle że czasem już nie musi.
  4. Nauka samoregulacji. To nie „weź się w garść” i „oddychaj spokojnie”, tylko realna praca z ciałem i emocjami. Uczymy, jak rozpoznać sygnały z ciała, jak wyregulować napięcie, jak wrócić do równowagi po „wybuchu” albo panice. Czasem przez zabawy oddechowe, czasem przez masy sensoryczne, czasem przez ruch. Tu nie ma jednej recepty – każde dziecko ma swoje „wejścia” do świata regulacji.
  5. Kontrola impulsów i radzenie sobie ze złością. Niektóre dzieci reagują złością zanim zdążą w ogóle pomyśleć. Inne duszą ją w sobie tak długo, aż w końcu wybuchają z hukiem. W terapii uczymy, że złość nie jest zła – jest ważna. Ale można ją rozpoznać, nazwać i wyrazić w sposób, który nie rani ani siebie, ani innych. Czasem przez rysunki, czasem przez zabawę w „siłaczy”, czasem przez historie o bohaterach, którzy też się złoszczą – i sobie z tym radzą.
  6. Rozwijanie kompetencji emocjonalnych. Czyli uczymy, jak w ogóle rozpoznać emocje, jak je nazwać i jak powiedzieć o nich komuś innemu. Dla wielu dzieci to jak nauka nowego języka – bo w ich świecie nikt o emocjach nie mówił, a jeśli już, to zwykle z zakazem: „Nie becz”, „Nie histeryzuj”, „Nie wymyślaj”. Uczymy, że każda emocja jest OK – tylko trzeba wiedzieć, co z nią zrobić.
  7. Budowanie poczucia własnej wartości. Dzieci po traumach często mają w głowie przekonanie: „To moja wina”, „Jestem zły”, „Nie zasługuję na nic dobrego”. W zabawie można to zmienić – dosłownie i symbolicznie. Dziecko może być bohaterem, ratownikiem, kimś, kto daje radę. Można opowiadać historie z innym zakończeniem. I to się nie dzieje przez klepanie po głowie, tylko przez realne doświadczenie sprawczości i akceptacji.
  8. Zwrócenie uwagi na obszar myśli. Emocje to jedno, ale pod spodem są też przekonania, które dziecko nosi w sobie. I często są to przekonania bardzo trudne: „Nie zasługuję na miłość”, „Zawsze zostanę sam”, „Dorośli kłamią”. W tym etapie staramy się to wyciągnąć na powierzchnię – żeby można było z tym coś zrobić. Czasem przez opowieści, czasem przez metafory, czasem przez rysunek – ważne, żeby dziecko samo to odkryło i przeformułowało.
  9. Przechowywanie trudnych wspomnień i tworzenie spójnych narracji. Dzieci często żyją z porozrzucanymi kawałkami wspomnień – bez ciągu przyczynowo-skutkowego, bez sensu, bez końca. Tu pomagamy im te kawałki poukładać. Stworzyć historię, która ma początek, środek i zakończenie. Która pozwala nazwać to, co było – i nie utknąć w tym na zawsze.
  10. Zakończenie terapii – rola właściwego pożegnania. To, że się coś kończy, nie znaczy, że się urywa. W TraumaPlay™ poświęcamy czas na domknięcie relacji. Na pożegnanie, które zostawia dziecku dobre wspomnienie, poczucie sprawczości i dumy z tego, co zrobiło. I to nie są puste gesty. Dzieci, które przeżyły wiele strat, potrzebują doświadczenia, że coś może się skończyć bez katastrofy.
Podsumowanie, czyli o co w tym wszystkim chodzi

Terapia przez zabawę nie jest dla każdego dziecka – ale dla wielu jest jedyną dostępną formą wyrażenia tego, czego nie da się ubrać w słowa. I tak, wygląda inaczej, niż dorośli się tego spodziewają. Nie ma testów, nie ma rozmów z krzyżówką emocji, nie ma wykresów z postępami. Jest zabawa. Figurka. Piasek. Dinozaur. Z zewnątrz – nic specjalnego. W środku – proces, który naprawdę działa.

Bo jeśli przez kilka tygodni na każdej sesji dinozaury walczą, to znaczy, że dziecko właśnie to zna. I potrzebuje przejść przez tę opowieść tyle razy, ile trzeba – żeby w końcu móc ją zmienić. Ale nie zrobi tego samo. I nie zrobi tego z kimś, kto się spieszy. Potrzebuje kogoś, kto będzie obok. Kto nie powie „już wystarczy”, tylko zapyta: „A co by było, gdyby tym razem jeden dinozaur się zatrzymał?”

Terapia przez zabawę nie rozwiązuje problemów za dziecko. Ona daje mu przestrzeń, żeby to ono zaczęło odzyskiwać wpływ. Po swojemu, w swoim czasie, przez to, co mu najbliższe. Czasem przez zamek z piasku. Czasem przez plastelinowe serce. A czasem – przez walczące dinozaury.

Jeśli masz wrażenie, że Twoje dziecko utknęło – w złości, lęku, smutku albo nieufności – zapraszam do kontaktu. Nie obiecuję cudów. Ale mogę stworzyć przestrzeń, w której będzie mogło bezpiecznie przejść swoją opowieść i być może zacząć ją pisać na nowo. Zadzwoń lub napisz, jeśli zastanawiasz się, czy to dobra ścieżka dla Waszego dziecka.
Czasem pierwszy krok to tylko rozmowa. I to wystarczy, żeby zacząć coś zmieniać.