Łapka w górę, kto ma w domu przedszkolaka? A teraz jeszcze raz, łapka w górkę, kto zna problem niejedzenia przedszkolnych posiłków? O tak, to coś, co spędza sen z powiek wielu rodzicom kilkulatków. Jeżeli nawet nie znacie tego z autopsji, założę się, że znacie osoby, które właśnie z tym mają kłopot. Z czego może wynikać ta niechęć do posiłków?
Jakby się głębiej zastanowić, to nie można postawić jednego prostego rozwiązania ani odpowiedzi na to, gdzie leży przyczyna. Problem braku apetytu jest zdaje się ponadczasowy. Dlaczego? Cofnijmy się wstecz. Czy pamiętacie swoje przedszkole albo zerówkę? I te obrzydliwe zupy mleczne… Chyba, że w przeciwieństwie do mnie jedliście je z apetytem. Dla mnie jest to koszmar dzieciństwa. Jak można by to wytłumaczyć? Nie ta kuchnia, w domu nie zmuszano mnie do takiego jedzenia. Ok, wygląda to prosto i klarownie. Ale wróćmy do współczesności. Jedzenie w przedszkolu wygląda czasem lepiej niż w restauracji! Przynajmniej tak jest w przedszkolu, do którego chodzi moje dziecko. Oto przykładowe menu naszego przedszkola na jeden dzień:
- Śniadanie: pieczywo żytnie z masłem, pastą z tuńczyka, kukurydzy i szczypiorku, herbata z cytryną
- Obiad: zupa pieczarkowa z ziemniakami zabielana, risotto z mięsem mielonym wp-woł i warzywami, kompot śliwkowy
- Podwieczorek: budyń waniliowy z musem owocowym, suchy wafel
Brzmi smacznie, prawda? A mimo to, kiedy wchodzę do przedszkola słyszę jak panie mówią któremuś rodzicowi o tym, że dziecko znowu nie zjadło, że nie chciało nawet spróbować. Kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać znalazłam co najmniej kilka przyczyn tego stanu rzeczy.
- Każdy z nas czegoś nie lubi. W porządku, nic w tym złego, rzecz naturalna. Ale kiedy u dziecka pojawia się niechęć do jakiejś potrawy, warto spojrzeć, czy czasem my także tego nie jemy albo… nieświadomie nie zniechęcamy dziecka. Zdarza się, że widzę jak rodzic czyta z dzieckiem jadłospis i mówi „O nie! Tego to ty nie zjesz!”, „To ci nie będzie smakowało!”. No i jak maluch ma mieć ochotę na to, żeby wziąć do buzi choć kęs? Wracając do poprzedniej kwestii, nie lubicie załóżmy na to grochu, nie podkreślajcie, jaki to on jest niedobry itd. Dzieci naśladują!
- Kolejna rzecz – wdrożone nawyki żywieniowe w domu. Kiedy mój syn miał kilka miesięcy, przez dłuższy czas musieliśmy się tułać po szpitalach. Był to etap pierwszych dni rozszerzania diety o pokarmy stałe. Na jednym z oddziałów spotkaliśmy pewną mądrą panią doktor, która opowiedziała nam o swoich doświadczeniach z własnymi dziećmi. Przy pierwszym dziecku rozpoczęła od wprowadzania owoców: banana, jabłka. Efekt: dziecko nie chciało w ogóle jeść warzyw i po latach wciąż były z tym problemy. Przy drugiej córce, postąpiła inaczej – zaczęła od słoiczków z warzywami (wiem, nie wszyscy są zwolennikami słoików, ale to zupełnie odrębny temat J ), problemów ze zdrowym odżywianiem nie ma. Postanowiliśmy spróbować. Nie twierdzę, że sprawdza się to w każdym przypadku, ale mój syn dopiero mając około 10 miesięcy dostał słodkie owoce, wcześniej jadł same warzywa. Oczywiście mięso, ryby i kaszki też. Do teraz nie mamy żadnego problemu z jedzeniem. Kiedy słyszę, widzę, że któreś dziecko nie jadło obiadu, jest przy tym delikatnie mówiąc cięższe niż powinno i słyszę babcię „Nie przejmuj się, pójdziemy zaraz do Mc Donalda”, to wierzcie lub nie, ale nóż mi się otwiera! Podobnie zresztą jak wtedy, kiedy widzę dzieci w wózku z czekoladami i frytkami. Też tak macie?
- I w nawiązaniu do punktu wcześniejszego. To my, rodzice, opiekunowie wdrażamy nawyki żywieniowe i kształtujemy smaki, które będą towarzyszyły dzieciom przez długi czas, jeśli nie całe życie. Jeżeli w domu pojawia się dużo słodyczy, śmieciowego jedzenia albo takiego, które jest mocno przyprawione, kuchnia przedszkolna niekoniecznie podbije podniebienie przedszkolaka. Dlaczego? Placówki oświatowe dbają o wdrożenie zdrowych nawyków żywieniowych, nie używają cukru, dużej ilości soli itp. Dzieciom, które są przyzwyczajone do wyrazistych, niekoniecznie naturalnych smaków, może to przeszkadzać. To naprawdę jest problem! Dzieciaki w naszym przedszkolu dostają w ciągu dnia do picia wodę mineralną. Możecie wierzyć lub nie, ale na początku była spora grupka maluchów, które miały ogromny problem. Nie chciały pić wody, bo muszą mieć soczek albo oranżadę…
- A teraz problem niejedzenia od nieco innej strony. Choć równie ważnej. Kłopoty pojawiają się bardzo często na początku uczęszczania do przedszkola. Jest to zrozumiałe. Inna kuchnia, do tego dziecko zostaje zostawiane w obcym miejscu, musi się uczyć zasad, poradzić sobie w większej grupie. Dzieci nie są stabilne emocjonalnie i nawet drobne i nagłe ingerencje w stały harmonogram dnia, mogą nieść daleko idące konsekwencje. Daj dziecku czas! Nie zmuszaj. Może się zdarzyć, że dziecko nie potrafi jeść wtedy, kiedy coś je zdenerwowało, nie wyspało się, czy przeżywa coś, co stało się w domu, czy w drodze do przedszkola. Spróbuj porozmawiać i dowiedzieć się, jak przebiegał dzień i czy jest coś, co niepokoi malucha.
Kiedy pojawiają się problemy z niejedzeniem w przedszkolu, rodzice zaczynają się martwić, a nie raz zastanawiać się, czy to już ten moment, by iść do specjalisty. Zdarzają się przypadki, że faktycznie może to być wskazane, ale sytuacje te są rzadkie. Przede wszystkim dziecko należy obserwować i nie zmuszać. Zmuszanie do jedzenia budzi jeszcze większą niechęć i bunt. Dużo lepsze jest nastawienie dziecka, że nie musi jeść, ale żeby spróbowało choć łyżeczkę. W jednej z książek przeczytałam wypowiedź specjalisty o tym, że czasem jednej potrawy trzeba spróbować kilkadziesiąt razy zanim się ją polubi. Bardzo możliwe, że kiedy maluch przestanie być przymuszony i nikt nie będzie nad nim stał, sam zacznie rozszerzać swoje menu. Dzieci lubią eksperymentować, ale nie lubią być do niczego zmuszane.